Artykuł PALETA VIOLET OD I HEART REVOLUTION pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Wykonana jest z solidnego plastiku, który ma nam przypominać pyszną tabliczkę czekolady. Fioletowy kolor opakowania od razu sugeruje nam, z jaką kolorystyką będziemy mieć do czynienia. Wewnątrz znajdziemy duże lusterko o dobrej jakości. Dla mnie to duży plus już na samym wstępnie. Nie wiem czemu, ale gdy paleta posiada lusterko, zdecydowanie częściej jej używam. Violet skrywa w sobie 11 cieni matowych (po 1,2g każdy) oraz 7 błyszczących (po 1g). Ich kolorystyka jest różnorodna, od neutralnych, lekko chłodnawych, po cieplejsze, rudawe, różowe i fioletowe.
Cienie matowe rozcierają się bardzo łatwo i nie robią przy tym plam. Ich pigmentacja jest w sam raz i bez problemu przenosi się z pędzla na powiekę. Kolory możemy stopniować i dokładać bez obaw o powstanie dziur w makijażu. Ich minusem jest tylko delikatne szklenie się najczęściej używanych odcieni. Dużo bardziej widoczne jest to w przypadku cieni metalicznych. Te już po kilku użyciach mają twardą skorupkę, którą trzeba zdrapać. Nakładanie ich palcami z pewnością przyspiesza ten proces, jednak w ten sposób aplikuje mi się je najłatwiej i najlepiej. Niezależnie od wykończenia cienie ładnie trzymają się powieki, makijaż po całym dniu wciąż wygląda dobrze, nie blaknie ani się nie roluje.
Moim zdaniem zdecydowanie warto wziąć ją pod uwagę. Za cenę nie wyższą niż 40zł otrzymujemy dobry produkt, o ciekawej lecz nadal użytkowej kolorystyce. Dobrze sprawdzi się zarówno u osób które dopiero zaczynają swoją przygodę z makijażem jak i u tych lepiej obeznanych. Będzie to dobry zakup, jeśli chcielibyście spróbować pobawić się z trochę odważniejszymi kolorami, ale nie jesteście do końca przekonani. Paleta Violet to kolejny dobry tego typu kosmetyk od marki Revolution, prezentujący tą samą, stałą jakość i estetykę wykonania.
Artykuł PALETA VIOLET OD I HEART REVOLUTION pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł MAXINECZKA BEAUTY LEGACY | MAKEUP REVOLUTION pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Jak już wspomniałam paleta powstała przy współpracy z Makeup Revolution i jest jedną z pierwszych tej marki, która została wykonana z tektury, a nie plastiku. Wewnątrz znajdziemy dobre lustro, które z pewnością wystarczy nam do wykonania pełnego makijażu na wyjeździe. Czarno-złote opakowanie skrywa w sobie rozświetlacz, róż, bronzer (każdy po 3g) oraz 9 cieni po 1,2 g (6 matów, 2 metaliczny i 1 duochrom). Teoretycznie wszystko to, co większość z nas zabiera z kolorówki na urlop, w końcu ma być to paleta travel-friendly.
No właśnie, jaka jest ta paleta? Z całą pewnością nie jest idealna, przynajmniej dla mnie. Na początek rozświetlacz- tragedia. Po Maxi spodziewałabym się efektu wow w kwestii rozświetlacza, w końcu ona sama prawie zawsze „nosi” mocny błysk na policzku. Niestety Pure Glowa, bo tak się ten gagatek nazywa, nie jest nawet pure. Jego po prostu nie widać. Próbowałam go nakładać różnymi pędzlami, na sucho, na mokro, w kilku warstwach… efekt był co najwyżej ledwo widoczny. Bardzo się na nim zawiodłam i najzwyczajniej w świecie nie sięgam już po ten rozświetlacz. Pozostałe produkty do twarzy są jak najbardziej w porządku, a po bronzer sięgam z przyjemnością. Jest to ładny, raczej ciepły kolor, który będzie pasował większości z nas.
Kolorystyka cieni z palety Maxineczka Beauty Legacy jest „nudna i codzienna”, ale nie ma się co oszukiwać, takich właśnie barw używamy najczęściej. Nie mogło oczywiście zabraknąć matowego beżu oraz czerni, czyli kolorów wg. Maxi podstawowych w każdej palecie. Cielisty mat to dla mnie również element bazowy w każdym makijażu, podobnie jak neutralny brąz w załamaniu powieki. Idealnie pasuje do tej roli cień o nazwie Ash, a ostatnio również cieplejszy i rudawy Brick. W matach mamy również piękny „biskupi” lub jak kto woli „buraczany” fiolet o nazwie Petal oraz bardzo ciemny i chłodny Smoke. Ten ostatni u mnie niestety wygląda na brudny. Co do matowych cieni z palety Maxineczki nie mam najmniejszych zastrzeżeń – pięknie się rozcierają, łączą ze sobą oraz z innymi cieniami. Nic nie blaknie w ciągu dnia ani nie zmienia swoich tonów. Co do wykończenia metalicznego mam mieszane uczucia. Copper (rude złoto) jest naprawdę piękny i nakłada się bajecznie zarówno na gołą powiekę jak i na klej do brokatów z Nyxa. Dużo gorzej wypada odcień Crystal. Jest to kolor różowego szampana, który mógłby dopełnić nie jeden makijaż wieczorowy. Niestety nakłada się bardzo nierówno i wygląda jak gruby brokat. Dla mnie jest to zupełnie inna formuła (niestety gorsza) niż Copper. Jeśli już mówimy od niedopracowanych wykończeniach, muszę wylać swoje żale na temat cienia Orchid. Miał być gwiazdą tej palety, a stał się jej najsłabszą stroną. Cień w palecie wygląda bosko. Fiolet mieniący się na niebiesko… magia. Na mojej powiece wgląda jak zwykły fiołkowy cień. Bardzo ciężko uzyskać nim ten efekt duochromu. Przy kombinowaniu z bazą Nyxa, nakładaniu mokrym pędzelkiem kilku warstw, efekt jest w końcu zadowalający. Biorąc pod uwagę ile pracy muszę w to włożyć, nie bardzo mam ochotę go używać. Oglądając recenzje tej palety i makijaże innych blogerek/youtuberek, mam wrażenie, że trafiła mi się gorsza partia tej palety.
To musicie ocenić sami. Osobiście nie żałuję wydanych na nią pieniędzy. Matów używa mi się bardzo dobrze i często po nie sięgam, podobnie jak po bronzer. Rozświetlacz oraz cień Orchid wymieniłabym na coś innego lub z nich zrezygnowała. Ogromnym minusem jest też dla mnie brak jakichkolwiek napisów w naszym języku. Makeup Revolution jest międzynarodową marką, a skoro podjęła się współpracy z polską guru makijażowego świata, wypadałoby zamieścić choćby króciutki opis w naszym języku. Poza tym opakowanie jest dla mnie jak najbardziej na plus.
Ciekawa jestem Waszej opini na temat paletki Maxineczka Beauty Legacy. Należycie to grona osób, które nie akceptują żadnej krytyki tego produktu, twierdząc, ze to hejt i zazdrość, czy raczej zdroworozsądkowo oceniacie ją pod kątem własnego użytkowania? Oczywiście osobiście uwielbiam Maxineczkę i bardzo się cieszę, że osiągnęła taki sukces. Mam nadzieję, że kolejne jej produkty i współprace będą jeszcze lepsze, ale niestety teraz czuję mały niedosyt.
Artykuł MAXINECZKA BEAUTY LEGACY | MAKEUP REVOLUTION pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł SOFT GLAM | ANASTASIA BEVERLY HILLS pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Marki Anastasia Beverly Hills nie muszę chyba nikomu przedstawiać ?
W skrócie powiem tylko, że wszystko zaczęło się od imigrantki, które zawędrowała do Hollywood. Tam pracując w salonach kosmetycznych robiła najpiękniejsze brwi i szybko stała się mistrzynią w tym fachu (jeśli coś przekręciłam poprawcie mnie). Nikogo nie dziwi, że marka zaczęła podbój rynku właśnie od produktów do brwi. Z czasem dołączyły również produkty do konturowania oraz fenomenalne cienie. Swoją przygodę z marką ABH zaczęłam palety Soft Glam i muszę przyznać, że był to strzał w 10. Znajdziemy w niej 14 cieni w ciepłych kolorach, w tym 8 zupełnie matowych. Paleta wykonana jest z porządnej tektury powleczonej welurem w musztardowym kolorze. Starannie tłoczone napisy i jakość wykonania już od pierwszego momentu pokazuje, że mamy do czynienia z drogim i dobrym produktem. Póki co nie widzę na niej większych zabrudzeń, ale z pewnością welur będzie je szybko łapał (na szczęście wszystko schodzi mokrymi chusteczkami). Wewnątrz paleta Soft Glam jest wykonana równie porządnie. Znajdziemy tam też spore lusterko, które nie odstaje jakością.
Paleta Soft Glam zawiera 8 matowych cieni, z których tylko jeden – Dusty Rose, możemy nazwać chłodnym, pozostałe to zdecydowanie ciepłe barwy od beżu i pomarańczy po brązy. Minusem jest brak matowego, cielistego koloru. Na korzyść palety ABH przemawiają 3 cienie, które spokojnie możemy nazwać foliami. Są po prostu cudowne i potrafią zrobić całą robotę w makijażu. Wszystkie metaliczne, błyszczące cienie mają konsystencję masełka, które najlepiej rozprowadza się palcem. Pędzlem również otrzymamy ładny efekt. Maty mają już zdecydowanie bardziej suchą formułę i lekko się pylą przy nabieraniu. Zdecydowanie nie są to cienie, dla osób z ciężką ręką. Wystarczy lekkie zamoczenie pędzelkiem i możemy malować. Cienie transferują się bezbłędnie z opakowania na pędzel i na powiekę. Równie łatwo się je blenduje, łączy, dokłada i znów rozciera. Można malować się godzinami. Trzeba mieć tylko umiar przy ich nabieraniu, za duża ilość może zrobić nam plamy. Tak jak mówiłam, trzeba mieć lekką rękę i dosłownie muskać cienie pędzlem. Zdecydowanie odradzam mocne dzióbanie, szuranie i tym podobne.
Na zdjęciach powyżej możecie zobaczyć jak prezentuje się górny i dolny rząd cieni z palety Soft Glam. Dodam tylko, że wszystkie swatche zrobione są bez bazy, a cienie nabierałam lekko dotykając paletki. Sami zobaczcie, czy nie są piękne? Zdecydowanie uważam, że paleta Anastasia Beverly Hills Soft Glam jest najlepszą jaką mam w swoich zbiorach. Nie jest tania, ale nie żałuję ani jednej wydanej złotówki. Co więcej, mam ochotę na kolejne produkty marki. Jeśli możecie przeznaczyć większą kwotę na produkty do makijażu to gorąco polecam Wam właśnie cienie tej marki. Przetestujcie i zakochajcie się w niej tak jak ja.
Artykuł SOFT GLAM | ANASTASIA BEVERLY HILLS pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł APPETIT EYESHADOW PALETTE | THE BALM pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Paletka utrzymana jest w charakterystycznej dla marki stylistyce retro, która przyciąga naszą uwagę. W solidny, kartonowym opakowaniu wyposażonym w bardzo dobrej jakości, duże lusterko oraz dodatkową nakładkę w postaci wyciętych liter, znajdziemy 9 cieni po 1,5 grama każdy. The Balm zaoferowało nam w tej paletce aż 3 różne wykończenia: górny rząd maty, środkowy cienie foliowe, dolny rząd satynowo-błyszczące z drobinkami. Całość utrzymana jest w chłodnej kolorystyce, z wyjątkiem metalicznego/foliowego Chris P. Bacon. Jest on bardzo intensywny, miedziano-rudym cieniem, do którego z pewnością nie jedna wewnętrzna sroczka będzie wzdychać. Nazwa każdego koloru nawiązuje do imion przystojnych dżentelmenów.
Cienie bardzo dobrze się blendują i łącz ze sobą. Nie ma najmniejszego problemu z nakładaniem ich na zakładkę, nawet w połączeniu z produktami z innych palet. Pigmentacja każdego z odcieni jest na prawdę rewelacyjna i z łatwością można przenieść ich intensywność na powiekę. Cienie foliowe, w moim odczuciu są raczej metaliczne, choć nadal piękne. Najlepszy efekt uzyskamy aplikując je palcem. Po długich testach mogę z całą pewnością stwierdzić, że są trwałe i wydajne. Pylenie podczas nabierania produktu na pędzel jest na akceptowalnym poziome, a przy rozcieraniu praktycznie go nie ma. Makijaż wykonany paletką The Balm trzyma się pięknie aż do wieczornego demakijażu, nic się nie roluje i nie blednie.
Pierwsze trzy cienie o matowym wykończeniu są przeze mnie najczęściej używane, a nadal nie widać po nich zużycia. Choć kolorystyka palety nie wpisuje się w obecne trendy na ciepłe, jesienne barwy, to z całą pewnością znajdą się osoby, którym na jej widok szybciej zabije serducho. Sama nie korzystam z niej tak często jak z innych, właśnie ze względu na chłodne tony. Obecnie w 100% poddałam się modzie na pomarańcze, czerwienie i bordo na oku, choć w stonowanych ilościach. Ciekawa jestem jaki jest Wasz stosunek do obecnych trendów. Szalejecie z ciepłymi barwami, czy raczej trzymacie się bliżej neutralnych lub nawet chłodnych szarości i brązów? Czekam na Wasze preferencje w komentarzach, a tymczasem paletkę Appetit możecie kupić na stronie Mintishop 40% taniej.
Artykuł APPETIT EYESHADOW PALETTE | THE BALM pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł MODERN EYESHADOW PALETTE | WIBO pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Paleta cieni Wibo Modern Eyehadow Palette była na mojej chciejliście od momentu jej zapowiedzi. Kusiła ze zdjęć na Instagramie, a nigdzie nie można było jej dostać. W przepięknym, szampańsko-różowym, błyszczącym opakowaniu znajdziemy 15 cieni, w najmodniejszych kolorach. Sama paletka oprócz walorów wizualnych, posiada dobrej jakości lusterko, a jej wykonanie nie budzi zastrzeżeń. Solidna tektura, w kompaktowych rozmiarach i minimalnej wadze. Popatrzmy na nią jeszcze przez chwilę, choć zdjęcia nie oddają jej uroku. Mistrzostwo w wykonaniu marki Wibo.
Wewnątrz paletki Modern kryje się równie urzekająca zawartość. Znajdziemy w niej 12 matowych (w tym 1 z brokatem) i 3 metaliczne cienie w iście jesiennych barwach. Oprócz bazowych kolorów takich jak biel, beż, jasny i ciemny brąz, paletka skrywa też odcienie brzoskwiniowe, rudawe, różowe oraz przepiękną brązowo-ceglastą czerwień. Większość z nich ma też niczego sobie pigmentacje. Powiedziałabym nawet, że jak na paletkę drogeryjna całkiem dobrą. Jedynie górny rząd jasnych kolorów jest nieco gorszy, a na swatchu niemal niewidoczny. Producent deklaruje, że są to intensywnie napigmentowane cienie z formułą easy to blend. Nie do końca jednak się z nim zgodzę. Choć paleta ma świetną pigmentację gdy testujemy ją palcami, pigment łatwo przenosi się z opakowania na pędzel, to niestety przy blendowaniu na powiece kolor gdzieś ucieka. Niektórymi cieniami trudno uzyskać barwę podobną do tej z paletki. Ciemniejszymi kolorami można zrobić sobie plamy. Dobra baza utrwalona pudrem bądź cielistym cieniem zazwyczaj rozwiązuje ten problem w 90%. Pomijając tendencje do robienia plam, muszę przyznać, że kolory ładnie się ze sobą łączą i generalnie dobrze blendują.
Jak sami możecie zauważyć brązowy cień o nazwie dark choco nawet na swatchu postanowił zrobić dziurę. Wszystkie kolory nakładałam palcem, na suchą skórę bez bazy. Podsumowując paletkę Wibo Modern uważam, że jest bardzo dobra jak na swoją półkę cenową (podczas promocji jej cena to niecało 20zł). Oczywiście nie możemy jej porównywać z kosmetykami Too Faced, Smashbox czy Anastasia, choć ta ostatnio była niewątpliwie jej „inspiracją”. Paletka Wibo choć nie idealna, z całą pewnością jest warta chwili uwagi oraz by mieć ją w swoich zbiorach.
Artykuł MODERN EYESHADOW PALETTE | WIBO pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł NUDE BEACH | THE BALM pochodzi z serwisu Autreme.
]]>The Balm Nude beach to najnowsza paleta cieni tej marki. Znajdziemy w niej 4 maty, 6 metalicznych odcieni oraz dwa maty z drobinkami, czyli w sumie 12 cieni. Ich łączna waga to 9,6 grama, co w przeliczeniu daje 0,8g na jeden cień. Nawet bez wiedzy o jej gramaturze widać, że cienie są bardzo małe. Na szczęście to jej jedyny minus. Jakie ma zalety? Zacznijmy od opakowania. Solidnie wykonane, płaskie i przemyślanych rozmiarów. Dla mnie olbrzymim plusem jest obecność świetnej jakości lusterka. Z własnego doświadczenia wiem, że te bez lustra są rzadziej przeze mnie używane. Wewnątrz paletki znajdziemy dwustronny pędzelek, którym niestety za wiele nie zmalujemy. Mój już po kilku dniach przepadł gdzieś bezpowrotnie.
Prawie wszystkie cienie z palety mają genialną pigmentację zarówno przy robieniu swatchy jak i pracy na powiece. Jedynie metaliczny, łososiowo-brzoskwinniowy Buff oraz bardzo ciemny (chłodny) brąz z drobinkami Brazen, mają zdecydowanie mniejszy pigment. Cienie bardzo dobrze chwytają się syntetycznego oraz naturalnego włosia i bez problemu przenoszą się skórę. Nie ma mowy o problemach z rozcieraniem ich na powiece, przy zagruntowanej bazie. Ze względu na mocną pigmentację nie nakładałabym ich na mokrą powiekę, z obawy na możliwość zrobienia sobie plam. Gdy już nacieszymy nią oko i przejdziemy do robienia makijażu, na pewno zauważycie spore pylenie matów przy nabieraniu ich na pędzel. Przy samym blendowaniu ten problem już się nie pojawia. Makijaż wykonany paletą Nude Beach trzyma się w idealnym stanie od rana do wieczora, nic nie blaknie, nie znika i nie oksyduje.
Jeśli cenicie sobie dobrą jakość, ale nie macie ochoty wydawać kupy kasy na palety takich marek jak Urban Decay czy Huda Beauty, to właśnie The Balm jest dla Was rozwiązaniem. Paleta kosztuje niewiele ponad 120zł w drogeriach internetowych i moim zdaniem jest warta swojej ceny. Miłośniczki ciepłych odcieni brązu na pewno się w niej zakochają. Przyznaję z ręką na sercu, żałuję, że tak późno skusiłam się na cienie marki The Balm.
Artykuł NUDE BEACH | THE BALM pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł COVER SHOT: MATTE EYE PALETTE | SMASHBBOX pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Ta paleta cieni chodziła za mną od momentu, gdy pierwszy raz ją zobaczyłam u dziewczyn na instagramie. Na pierwszy rzut oka idealna, mała, neutralna i w 100% matowa. Czegoś takiego potrzebowałam do szybkich, codziennych makijaży do pracy czy na uczelnie. Oglądałam ją pod różnymi kątami, na wielu zdjęciach, a gdy tylko chciałam ją zamówić, zawsze była „chwilowo niedostępna” na stronie Sephora. O czym mowa ? O jednej z 6 nowych palet cieni Smashbox Cover Shot Eye Palette – Matte.
Wszystkie sześć palet zawiera po 6 mniejszych i 2 większe cienie. W całości wykonane są z dobrej jakości plastiku, zamykane są na magnes, a wewnątrz skrywa się na prawdę porządne lusterko, którego osobiście lubię używać. To co wyróżnia tę serię to zdecydowanie ich wygląd. Na przodzie paletek widnieje logo marki z obrazkiem 3D. Pamiętacie takie kartki, które w dzieciństwie zbieraliśmy np. z paczek chipsów ? Obrazek na nich zmieniał się, gdy się nimi poruszało lub spojrzało po innym kątem. Tak własnie jest z opakowaniem cieni Smashbox. Nie ukrywam, że bardzo mi się to podoba. Każda paleta ma inny kolor „dymka” na wierzchu, dzięki czemu łatwo je rozróżnić bez ich otwierania. Moja matowa wersja ma fioletowy obrazek, co również nawiązuje do jej kolorystyki.
Paleta cieni Smashbox Cover Shot: Matte Eye Palette, jak sama nazwa wskazuje, zawiera wyłącznie matowe wykończenia. Nie jest ono jednak suche i pylące, a miękkie i wręcz jedwabiste w dotyku. Tak na prawdę nie maiłam kupować tej paletki. Tłumaczyłam sobie „po co Ci kolejna”, ale gdy pomacałam tester w perfumerii, przepadłam. Tak kremowej w konsystencji, matowej formuły nigdy wcześniej nie spotkałam, więc musiałam ją kupić. Tym bardziej, że dostępna była stacjonarnie. Cienie praktycznie w ogóle nie pylą przy aplikacji czy rozcieraniu. Ich pigmentacja jest bardzo dobra, a co ważniejsze można ją z łatwością budować na powiece. Cienie blendują się jak w bajce i tak samo ze sobą łączą. Nie ma mowy o zlewaniu się kolorów w jeden czy powstawaniu dziur. Praca z tymi cieniami to sama przyjemność. Dodam jeszcze, że w paletce znajdują się same neutralne odcienie (beże, brązy, zgaszony róż, fiolet i czerń), w odrobinę cieplejszych i chłodniejszych tonach. Kolorystyka, która zadowoli chyba każdego.
Rozmiar cieni i ich kolory są bardzo przemyślane. Ułatwiają pracę i są przyjazne nawet dla początkujących. Wszystkie są matowe, lecz nie tak zwykle. Nie jest to płaski, suchy mat. Te cienie są jedwabiste, satynowe i nadal wyglądają jak dobry mat (ma nadzieje, że wiecie o co mi chodzi:). Oto jak się prezentują bez bazy:
PREVIEW – ciepły, jasny, żółto-beżowy, jeden z dwóch największych cieni.
ASSISTANT- chłodniejszy, typowy beżowy, drugi z największych cieni.
WERK IT- powiedziałabym, że ciepły, piaskowy, bardzo jasny beżo-brąz z odrobiną pomarańczy.
PUBLISHER – chłodny, jasny brąz, niczym puder do konturowania twarzy.
ANGLES – ciemniejszy, ciepły brąz.
SUPERMODEL – chłodny, zgaszony łososiowy.
EDITOR- chłodny, śliwkowy, przypominający suche wrzosy.
DEADLINE- intensywnie czarny.
Choć paletka cieni Smashbox jest mniejsza od mojego telefonu (dla porównania cienie Zoeva), nie można odmówić jej uroku i uniwersalności. Jej lewa połowa jest nieco cieplejsza i typowo nude, natomiast prawa część jest zdecydowanie chłodniejsza. Najbardziej zadowolone będą z niej zielonookie dziewczyny, ale tak na prawdę sprawdzi się u każdego. Mały rozmiar to dla mnie wielki plus. Będzie idealna na wyjazdy. Dodatkowo same maty, czyli cienie po które na co dzień najczęściej sięgam. Idziemy dalej z zaletami tego maleństwa. Największe cienie to beże, czyli te, które zazwyczaj najszybciej sięgają dna. Brak pylenia i osypywania, nawet przy czarnym kolorze. Minusy ? Nie widzę ani jednego. Moim zdaniem to najlepiej wydane 135 zł w tym roku. Jeśli tak jak na, na co dzień stawiacie na „nudne” i matowe kolory, chcecie kupić swoją pierwszą lub po prostu nową paletę, to koniecznie skuście się na tą. Jest idealna.
Artykuł COVER SHOT: MATTE EYE PALETTE | SMASHBBOX pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł CAT EYES TOO FACED | FIRST IMPRESSION pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Opakowanie palety jest typowe dla marki, czyli metalowe, zamykane na magnes i bardzo solidnie wykonane. Jej design przywodzi na myśl dzikiego kota i trzeba przyznać, że przyciąga spojrzenie. W środku znajdziemy dobrej jakości, nie zniekształcające lusterko, trzy jasne cienie o masie 2 gram oraz 6 mniejszych o wadze 0,9 grama każdy. W opakowaniu znajdziemy również mini instrukcję z trzema krótkimi makijażami krok po kroku.
Jaka jest pigmentacja i jakość cieni ?
Cienie w paletce Cat Eyes nie różnią się pod względem jakościowym od tych, które znamy z czekoladowych Chocolate Bar. Są podobnie napigmentowane i tak samo suche. Łatwo można budować kolor na powiece, a na pędzel wystarczy nabrać odrobinę produktu. Cienie nie sypią się, ładnie się blendują, nie blakną w ciągu dnia i nie zbierają w załamaniu. Oczywiście pierwsze testy, które mam już za sobą, robiłam na mojej zaufanej bazie z firmy Inglot. Kolorystyka Cat Eyes jest idealna dla zielonookich dziewczyn. Znajdują się w niej dwa fiolety, które pięknie podbiją kolor tęczówki, oraz brązy, które lubi chyba każdy z nas.
Kolory i wykończenie cieni w palecie Cat Eyes.
Pierwszy rząd od lewej strony to kolory cieliste. Idealne na całą powiekę lub w wewnętrzny kącik. Środkowy rząd to wykończenie metaliczne. Mocno napigmentowane, ciekawe kolory, w śród których moim ulubieńcem jest Tiger’s Eye. Po prostu cudo, że wow wow wow. Natomiast ostatni rząd to cienie typu wet&dry. Producent zaleca aby używać ich również na mokro, jako eyelinera. Dwa z nich to „maty z drobinkami”. Wiecie o co mi chodzi prawda ? Nie są to satynowe, metaliczne czy brokatowe cienie, tylko dosłownie jakby do matowego produktu dodać odrobinę błyszczących drobinek.
Tiger’s Eye to zdecydowanie mój ulubiony cień. Wystarczy nałożyć go na całą ruchomą powiekę, zaznaczyć załamanie i makijaż gotowy. I w tym momencie pojawia się jedyny minus, jaki udało mi się do tej pory dostrzec. Nie jest to jakaś specjalna wada palety, ale jeśli miałaby być Waszą pierwszą czy jedyną, to na pewno by Wam to przeszkadzało. Nie znajdziemy w tej palecie żadnego cienia transferowego, takiego który nadawałby się do zaznaczania załamania powieki czy rozcierania granicy innych cieni. Dlatego też, ta paletka bardziej sprawdzi się u osób, które posiadają już małą kolekcję podstawowych, neutralnych kolorów.
Moje pierwsze wrażenie Cat Eyes od Too Faced jest całkiem dobre. Paleta jest solidnie wykonana, ma ładne kolory, jest poręczna, łatwa w przechowywaniu i cieszy oko, gdy leży na wierzchu. Czy polecam ją osobą, które dopiero zaczynają swoją przygodę z makijażem ? Niekoniecznie, brakuje w niej podstawowych kolorów o matowych czy satynowych wykończeniach. Na rynku znajdziemy wiele tańszych palet nude, które spiszą się lepiej podczas nauki makijażu. Jeżeli jesteście takimi samymi maniakami kosmetyków jak ja, lubicie poszerzać swoje kolekcje o nowe produkty (choć nie koniecznie ich potrzebujecie xD), to jak najbardziej, polujcie na nią
Artykuł CAT EYES TOO FACED | FIRST IMPRESSION pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł NAKED CHOCOLATE | MAKEUP REVOLUTION pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Artykuł NAKED CHOCOLATE | MAKEUP REVOLUTION pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł COCOA BLEND | ZOEVA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Artykuł COCOA BLEND | ZOEVA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł Undress Me Too pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Artykuł Undress Me Too pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł Catrice & Kaviar Gauche pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Artykuł Catrice & Kaviar Gauche pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł Power Of Colours pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Artykuł Power Of Colours pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł Too Faced Chocolate Bar pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Artykuł Too Faced Chocolate Bar pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł First impression – Golden Rose Palette pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Artykuł First impression – Golden Rose Palette pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł Eye Shadow Palette pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Artykuł Eye Shadow Palette pochodzi z serwisu Autreme.
]]>