Artykuł SHISEIDO WASO FRESH JELLY LOTION pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Jest to bezalkoholowy tonik o lekko żelowej konsystencji. Jego głównym zadaniem jest nawilżenie, które zostanie zatrzymane w skórze. Dodatkowo tonik wykazuje właściwości przeciwzapalne oraz łagodzące zaczerwienienia i podrażnienia. Shiseido Waso szczyci się zawartością komórek macierzystych z White Jelly Mushroom oraz kwasem glicyryzynowym, otrzymywanym z korzenia lukrecji. Produkt zamknięty jest w prostej butelce o pojemności 150ml z zamknięciem z wąskim dzióbkiem, dzięki czemu podczas aplikacji nie wylejemy zbyt dużej ilości kosmetyku. Producent zaleca stosowanie go dwa razy dziennie na oczyszczoną skórę, przed nałożeniem kremu, dla każdego typu cery.
O marce Shiseido słyszałam wiele dobrych opinii, ale kojarzyłam ją wyłącznie z pielęgnacją przeciwzmarszczkową. Dla osób, które nie potrzebują jeszcze tego typu kosmetyków została stworzona linia Waso. Jej premiera miała miejsce w 2017r, a sama marka na rynku istnieje już ponad 140 lat. W gamie produktów Waso oprócz toniku znajdziemy również żel oczyszczaczy, emulsję, peeling oraz tradycyjne kremy. Dlaczego zdecydowałam się akurat na tonik? Nie ukrywam, ze kupiłam go zupełnie w ciemno, po bardzo zachęcającym wywodzie Pani z Sephory. Już w perfumerii zaciekawiła mnie jego konsystencja, która przypomina trochę rozwodniony kisiel. Po kontakcie ze skórą bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia żadnej wyczuwalnej powłoki. Jego konsystencja przekłada się na świetną wydajność. Wyciskamy jedną, średniej wielkości kroplę na dłoń i wklepujemy w buzię. Nic się nie marnuje w waciku.
Do tej pory stosowałam wyłącznie matujące lub regulujące wydzielanie sebum toniki. Był to dla mnie najważniejszy czynnik podczas wyboru jakiejkolwiek pielęgnacji. Przekonałam się już jednak, że nie zawsze jest to dobre dla mojej skóry. Tonik Shiseido Waso jest zdecydowanie inny, niż wszystkie stosowane przeze mnie do tej pory. Buzia po jego użyciu jest ukojona, miękka i sprężysta (a to „tylko” tonik). Świetnie sprawdza się o tej porze roku. Nie zauważyłam by stan mojej cery się pogorszył, krostki nie pojawiają się częściej. Po prawie dwóch miesiącach używania mogę też śmiało potwierdzić jego bardzo dobrą wydajność. Ubyło go bardzo niewiele. Jedyny minus tego toniku to skład. Daleko mu do tych naturalnych, a ja obecnie przechodzę okres fascynacji kosmetykami ekologicznymi i ręcznie robionymi. Gdy go zużyję będziemy mieć już pewnie piękną wiosnę, a moja skóra będzie potrzebować innych produktów.
Ciekawa jestem czy Wy używacie toników w codziennej pielęgnacji? Stawiacie na te naturalne, czy tak jak ja do niedawna, nie zwracacie uwagi na składy? Z chęcią poczytam Wasze komentarze.
Artykuł SHISEIDO WASO FRESH JELLY LOTION pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł MYWONDERBALM MIYA – I’M COCONUTS pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Jest to intensywnie nawilżający krem z olejkiem kokosowym. Nie zawiera silikonów, parafiny, olejów mineralnych, PEG-ów oraz barwników. Znajdziemy w nim za to olej sezamowy oraz kokosowy (na drugim i trzecim miejscu w składzie). Krem jest bardzo gęsty i posiada intensywny zapach. Nadaje się do stosowania na twarz, dłonie i całe ciało. Zamknięty jest w poręcznej, miękkiej tubie o pojemności 75ml. Jest to bardzo duża pojemność, w przypadku gdy chcemy używać go tylko do twarzy, a mamy na to tylko 6 miesięcy od otwarcia.
Zacznę od zapachu, który jest mega intensywny i niestety dla mnie zbyt sztuczny. Nie każdy polubi się z takim kokosem. Formuła kremu jest bardzo gęsta i już niewielka jego ilość wystarczy do posmarowania całej buzi, szyi oraz dekoltu. Jest on przeznaczony do każdego rodzaju skóry i szybko się wchłania, przez co nadaje się również pod makijaż. W przypadku mojej mieszanej, a obecnie tłustej cery, nie odważyłabym się go użyć na dzień. Stosuję go tylko na noc, ponieważ moja skóra staje się po nim bardzo tłusta. Pomijając ten fakt, rano budzę się z twarzą mięciutką i gładką jak pupcia niemowlęcia. Myślę, że ten wariant myWONDERBALM spisze się najlepiej u osób z cerą normalną i suchą.
Naczytałam się tyle ochów i achów na temat produktów tej matki, że miałam w stosunku do tego kremu wysokie wymagania. Przekonałam się po raz kolejny, że olej kokosowy nie jest najlepszy dla mnie, choć krzywdy mi nie wyrządza. Krem myWONDERBALM nie zapchał mnie ani nie podrażnił, pomimo intensywnego zapachu. Żałuję, że nie są dostępne pojedyncze, mniejsze opakowania tych kremów. Tak dużej tubki nie jestem w stanie zużyć przed upływem jej przydatności do użycia. Choć krem nie jest złym produktem, nie kupię go ponownie, chyba że moja cera radykalnie zmieniłaby swoje upodobania.
A Wy, znacie produkty MIYA? Który z nich wart jest uwagi i dobrze się u Was sprawdza?
Artykuł MYWONDERBALM MIYA – I’M COCONUTS pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł KOSMETYCZNI ULUBIEŃCY PAŹDZIERNIKA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Garnier Hand Intensywna pielęgnacja bardzo suchej skóry. Jest to krem do rąk przed którym bardzo długo się wzbraniałam. Zupełnie bez powodu obawiałam się jego konsystencji, że będzie pozostawiał wyczuwalny filtr i nie wchłonie się całkowicie. Okazało się zupełnie odwrotnie. Na pierwszy rzut oka przypomina zwykła wazelinę, tylko że różową. Krem przyjemnie i łatwo się rozprowadza, ma delikatny, kwiatowy zapach i błyskawicznie się wchłania. Dosłownie kilkadziesiąt sekund i już możemy zająć czym innym nasze dłonie. Zawarta w nim alantoina pielęgnuje skórę, a gliceryna tworzy warstwę ochronną. Krem świetnie sprawdzi się na chłodniejsze miesiące.
Toni&Guy Smooth Definiton mask leżała w moich zapasach dobrych kilka tygodni. Już po pierwszym użyciu, wiedziałam, że będzie moim ulubieńcem. Maska jest gęsta i nie spływa z włosów. Po spłukaniu pasma są lśniące, gładkie i bez problemu się rozczesują. Jedyny minus to jej zapach, który kojarzy mi się z męskim kosmetykiem oraz średnia wydajność. Użyłam jej dopiero kilka razy, a już ubyło ponad połowę.
Shiseido WASO Fresh jelly lotion. Jest to tonik o pół-żelowej konsystencji i delikatnym, neutralnym zapachu. Ma oczyszczające właściwości, a zarazem jest delikatny i nie podrażnia. Nie zawiera alkoholu, możemy go stosować rano i wieczorem. Dzięki swojej konsystencji jest niezwykle wydajny – po prawie miesiącu stosowania niewiele go ubyło.
Mincer Pharma Vitamin Philosophy N°1005 to serum wzmacniające do cery dojrzałej. Choć na mojej twarzy nie widać jeszcze (na szczęście) upływu lat, to niestety zmarszczki mimiczne są już pokaźne na czole. Dodatkowo wychodzę z założenia, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Nie wiem jak serum sprawdza się na dojrzałych cerach, ale u mnie świetnie odżywia skórę i mam nadzieje, że opóźni moment pojawienia się na niej zmarszczek.
The Body Shop Tea Tree Oil niestety dobił już dna. Ten olejek herbaciany genialnie radził sobie z niedoskonałościami, działał antybakteryjnie, ale nie wysuszał skóry. Stosowałam go punktowo na pojedyncze krostki, przez dobre kilka miesięcy. Zmiany się uspokajały i szybko znikały.
Maybelline Super Stay Matte Ink w kolorze Seductress to najtrwalsza pomadka w moich zbiorach. Ma piękny, jesienny, beżowo-brązowy kolor z nutką brudnego różu. Wspaniale dopełnia każdy dzienny jak i wieczorowy makijaż, nie ścierając się, nie rozmazując i nie zjadając brzydko. Ta pomadka to zdecydowanie drogeryjny hit w swojej kategorii.
Eyeko Black Magic Mascara to obecnie mój ulubiony tusz do rzęs. Pięknie je wydłuża, pogrubia i nie skleja. Rzęsy są mocno czarne przez cały dzień. Maskara nie kruszy się i nie rozmazuje, więc nie ma sie co martwić, że zrobimy sobie pandę pod okiem. Moja obecna miniaturka powoli dobija dna i z pewnością kupię pełnowymiarowe opakowanie.
Kobo Magic Correcting Stick jest ze mną stosunkowo krótko, ale odkąd go mam, używam codziennie. Jest to korektor o brzoskwiniowo-różowym kolorze, który idealnie nadaj się do maskowania większych zasinien. Oczywiście na niego musimy nałożyć również beżowy produkt, ale każdy kto ma naturalnie ciemne sińce, zrobi wszystko by je zatuszować.
Jak widzicie nie ma tego tak dużo. Oprócz tych produktów jest jeszcze sporo „odgrzewanych kotletów”, o których mówiłam tyle razy, że nie będę się powtarzać. Podkład Revlon CS, puder matujący GR, baza MUFE, pędzelek do blendowania Maxineczki i wiele innych produktów, które pojawiały się we wcześniejszych miesiącach nadal stele u mnie goszczą. Ciekawa jestem jacy są Wasi ulubieńcy i czy znacie coś z moich perełek?
Artykuł KOSMETYCZNI ULUBIEŃCY PAŹDZIERNIKA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł ODŻYWKA WZMACNIAJĄCA PAZNOKCIE GOLDEN ROSE pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Na temat tego związku chemicznego można przeczytać bardzo sporo w internecie i większość z tych informacji ma poparcie naukowe. Jest to związek toksyczny, często wywołujący alergię, podrażniający drogi oddechowe, oczy, skórę, a nawet rakotwórczy. Oczywiście nie zachorujecie od razu na raka, ale po kilku latach częstego używania odżywek z formaldehydem, możecie zobaczyć pogorszenie stanu zdrowia paznokci czy skóry. Formaldehyd stosowany jest powszechnie jako konserwant kosmetyków (w przypadku odżywek do paznokci dopuszczalne maksymalne stężenie to 2%, choć wydaje mi się że w Unii Europejskiej ma być całkowity zakaz używania formaldehydu- lub już jest). Związek ten stosuje się też do konserwacji ciał zmarłych, dlatego warto zastanowić się, czy lepiej nie zrezygnować z takich kosmetyków?
Problem z odżywkami bez formaldehydu zazwyczaj jest taki, że nie dają tak samo szybkich i spektakularnych efektów (na krótką metę) co te, które go zawierają. Często trzeba stosować je wiele tygodni, by zauważyć poprawę płytki paznokcia. Odżywka Golden Rose Black Diamond Hardener jest w tym przypadku pozytywnym wyjątkiem. Nie zawiera formaldehydu, toluenu czy dbp (ftalan dibutylu -plastyfikator), a przynosi efekty już po kilku użyciach. Paznokcie stają się twardsze, bardziej wytrzymałe, nie rozdwajają się i nie kruszą. Dodatkowo jest ona bezpieczna i nie powina nas uczulać. Możemy stosować ją jak bazę pod lakier kolorowy lub jako klasyczną odżywkę, nakładając dwie warstwy raz w tygodniu.
Odżywka wzmacniająca paznokcie Black Diamond jest ze mną już od dłuższego czasu. Nie zauważyłam by jej działanie słabło lub by pojawiły się jakiekolwiek uczulenia. Stosują zazwyczaj w przerwie od noszenia hybryd, by dać się zregenerować płytce. Tuż po zdjęciu hybrydy nie ma ryzyka, że odzywką będzie nasz szczypać czy piec – a takie zdarzenia często mają miejsce w przypadku odżywek, które zawierają formaldehyd lub jego pochodne. Ciekawa jestem czy znacie produkty z tej serii od Golden Rose, lub może macie inne, warte polecenia sposoby na piękne paznokcie?
Artykuł ODŻYWKA WZMACNIAJĄCA PAZNOKCIE GOLDEN ROSE pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł ŻURAWINOWY PEELING CUKROWY LIRENE DERMOPROGRAM pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Produkty tej marki od dawna towarzyszą mi w codziennej pielęgnacji. Absolutnym hitem był peeling brzoskwiniowy ze zmielonymi pestkami – istny sztos, którego nigdzie nie mogę już znaleźć. Nieco delikatniejszy, lecz nadal mocno zdzierający jest ten o zapachu mango. Jeśli wolicie coś słabszego, z pewnością spodoba Wam się wersja z żurawiną. Jego regularne stosowanie ma zapewnić naszej skórze miękkość, wygładzanie, regenerację i gładkość. Dzięki zawartości olejku z żurawiny na naszej skórze ma pozostać jedwabista, otulająca warstwa.
No właśnie tu mam dylemat. Niby wszystko jest ok i tak jak obiecuje producent, ale czuję niedosyt. Peeling posiada wyczuwalne drobinki cukru, które rozpuszczają się w umiarkowanym tempie. Mogły by być jednak grubsze i w większej ilości. Aby osiągnąć satysfakcjonujący efekt „zdarcia” martwego naskórka muszę użyć sporo tego produktu, co przekłada się na jego średnią wydajność. Przydałaby się informacja na opakowaniu, na temat grubości ziaren peelingujących. Na plus tego kosmetyku przemawia zawartość wyciągu z żurawiny i imbiru (zamknięte w czerwonych kapsułkach, które łatwo rozcierają się na skórze). Dzięki nim produkt ma lekki efekt rozgrzewający i przyjemny, słodkawy zapach – idealny zestaw na wieczory w domowym SPA. Do mnie przemawia również forma wygodnej tubki na klik, które sprawdza się pod moim prysznicem najlepiej.
To zależy od dwóch czynników. Jeśli lubicie peelingi cukrowe, śmiało. Macie szansę się z nim zaprzyjaźnić. Jeśli preferujecie efekt lekkiego do średniego „zdzierania” to zdecydowanie jest to kosmetyk dla Was. Gdyby na któreś z powyższych pytań Wasza odpowiedź brzmiałaby „Nie”, darujcie go sobie i sięgnijcie po wersję Mango. Sama również z przyjemnością do niej wrócę lub wypróbuję coś z Waszego polecenia.
Artykuł ŻURAWINOWY PEELING CUKROWY LIRENE DERMOPROGRAM pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł LUSH MASK OF MAGNAMINTY | MASECZKA OCZYSZCZAJĄCA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Maseczka Lush Mask of Magnaminty przeznaczona jest głównie dla osób z cerą mieszaną, tłustą, skłonną do wyprysków. Jej główny zadaniem jest głębokie oczyszczanie bez przesuszenia. Maseczka ma również właściwości antybakteryjne (zawarty w niej mód) i złuszczające (nasiona wiesiołka i fasola aduki – peeling mechaniczny). Przepiękny zapach tego kosmetyku, uczucie chłodu i rozjaśnienie przebarwień zawdzięczamy olejowi z mięty pieprzowej. Swoją drogą, jak to cudnie pachnie – rześko jak po deszczu w ogrodzie z miętą.
Muszę przyznać, że Mask of Magnaminty bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Oczywiście czytałam mnóstwo chwalących ją recenzji, ale wiecie jak to jest z takimi produktami. Póki sami nie spróbujemy to się nie dowiemy, czy i nam się sprawdzi. Po pierwsze zapach- cudowny, obłędny i orzeźwiający. Idealny na lato. Po drugie moc oczyszczania. Skóra jest odczuwalnie czystsza, gładsza i przyjemniejsza w dotyku od pierwszego użycia. Jest to skuteczne ale nie za mocne oczyszczenie. Nie mam mowy o podrażnieniu, zaczerwienieniu czy pieczeniu. Jedynie przy cerach suchych i skłonnych do podrażnień można mieć lekkie obawy, ale stosowana miejscowo w problematycznych partiach, nie powinna zrobić krzywdy. Po trzecie peeling. Maseczka zawiera zmieloną fasolę aduki, która przy zmywaniu funduje nam przyjemny, gruboziarnisty peeling.
Moim zdaniem warto. Jeśli będziecie gdzieś na wakacjach i natkniecie się na sklepy Lush, koniecznie do nich zajrzyjcie. Pachną tak pięknie i intensywnie, że na pewno ich nie przeoczycie. Minusem produktów Lush jest ich utrudniona dostępność oraz krótki termin przydatności. Mój egzemplarz miał tylko 4 miesiące. Z drugiej strony mamy jednak gwarancję jakości i świeżości składników, z których kosmetyki są robione. Doświadczenie nauczyło mnie, by nie łasić się na wielkie słoje, bo i tak ich nie zdążę zużyć przed upływem wyznaczonej daty ( na każdym produkcie znajduje się nalepka z datą produkcji, końcem terminu przydatności i imieniem osoby, która dany produkt zrobiła).
Jeśli tylko macie taką możliwość, wybierzcie się do sklepu Lash i wybierzcie coś dla siebie.
Artykuł LUSH MASK OF MAGNAMINTY | MASECZKA OCZYSZCZAJĄCA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł URIAGE EAU THERMALE | NIEZBĘDNA NA URLOPIE pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Uriage Eau Thermale to woda termalna pobierana u źródła, które znajduje się u szczytu Belledonne w Francuskich Alpach. Dzięki temu zachowuje swój unikalny skład minerałów (11g/litr). Dodatkowo jest to woda izotoniczna, przez co nie wpływa na zmianę objętości naszych komórek i nie niszczy ich. Wysokie stężenie soli zbliżone do NMF skóry (naturalnego czynnika nawilżającego) sprawia, że woda świetnie nawilża. Sole wapnia i magnezu działają kojąco oraz łagodząca na naszą skórę, a krzem wzmacnia film hydrolipidowy, tworząc barierę ochronną. Istotną cecha wody termalnej Uriage jest fakt, że w 100 % wchłania się w naszą skórę. Nie musimy jej wycierać tak jak jest to w przypadku innych tego typu produktów.
Z wodą termalna Uriage Eau Thermale znam się od zeszłym wakacji i od tej pory jest moim wyjazdowym must have. Spisała się świetnie podczas leniuchowania w Bułgarii. Wkładałam ją na całą noc do lodówki, dzięki czemu przez dobrych kilka godzin na plaży zachowywała przyjemnie niską temperaturą. Oczywiście sama w sobie też dawała miłe ukojenie i orzeźwienie, ale sami wiecie jak bardzo pożądamy czegoś zimnego w upalne dnie. Woda równie dobrze spisuje się gdy aktywnie spędzamy czas w mieście. Nie rozpuszcza makijażu, a nawet powiedziałabym, że delikatnie go odświeża. Dzięki temu bez obaw możemy spryskać się nią w pracy czy na uczelnie, bez uszczerbku w podkładzie. W tym roku zabieram ją ze sobą na wycieczki po górskich szlakach. Pomyślcie tylko ile razu podczas takich pieszych wędrówek marzyliście by spryskać się chłodną wodą. Pewnie większość z Was.
Jeśli jeszcze nie znacie wody termalnej Uriage koniecznie przetestujcie ją tego lata. Raz jej użyjecie i się zakochacie. Tym bardziej, że dostępna jest w trzech objętościach, również mini do torebki.
Artykuł URIAGE EAU THERMALE | NIEZBĘDNA NA URLOPIE pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł PIELĘGNACJA SKÓRY TŁUSTEJ | SYNCHROLINE pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Synchroline pochodzi ze słonecznych Włoch i oferuje nam wysokiej jakości dermokosmetyki, które łączą w sobie wysokiej jakości składniki aktywne, innowacyjne formuły i technologie. W jej asortymencie znajdziemy aż 13 unikalnych linii kosmetyków, stworzonych by zaspokoić każdą potrzebę skóry, nie tylko na twarzy. Więcej na ten temat znajdziecie między innymi na Facebooku Synchroline Polska. Jako posiadaczka cery tłustej zdecydowałam się na produkty z serii Aknicare. Są to wyroby medyczne przeznaczone do terapii skóry z trądzikiem o słabym lub średnim nasileniu. Opatentowane połączenie składników aktywnych zapewnia wielofazowe działanie na wszystkie 4 przyczyny powstawania trądziku tj.:
Aknicare Cream to jeden z dwóch dermokosmetyków Synchroline na jaki się zdecydowałam. Jest to emulsja o działaniu przeciwbakteryjnym do codziennej pielęgnacji skóry. Nawilża skórę i jednocześnie nadaje jej matowy wygląd. Zaleca się stosować ja 2-3 razy dziennie. Tak to wygląda przynajmniej w teorii. W praktyce stosuję ją jako krem na noc. Buzia jest po tej emulsji miękka i przyjemna w dotyku. Drobne wypryski, które od czasu do czasu pojawiają się w mojej strefi T zdecydowanie szybciej i ładniej się goją. Krem/emulsja nadaje się również pod makijaż. Podkład nie waży się ani nie roluje. Jedyny minus to brak obiecywanego matowego efektu i właśnie dlatego nie stosuję go na dzień.
Aknicare CB Chest&Back to produkt medyczny, który na pewno zainteresuje sporą część z Was. Jest to spray do stosowania na skórę pleców i dekoltu. Kontroluje i przeciwdziała typowym objawom trądziku. Dzięki wygodnemu flakonowi z atomizerem pozwala na samodzielną aplikację nawet w trudno dostępnych częściach pleców. Dla mnie jest bardzo ważna kwestia, ponieważ właśnie tam najczęściej pojawiają mi się „nieprzyjaciele”. Atomizer nie zacina się i bardzo dobrze rozpyla produkt, nawet trzymany do góry nogami. Po rozpyleniu trzeba 2-3 minutki odczekać, aż całkowicie się wchłonie. Poza dość intensywny zapachem „leku” dla mnie nie ma żadnych minusów.
Wszystkie produkty marki Synchroline możecie dostać w aptekach (np. Ziko Apteka, Doz.pl). Jeżeli nie macie bardzo zaawansowanego trądziku, który wymaga intensywnego leczenia pod czujnym okiem lekarza, czyli pewnie większość z Was, śmiało możecie przetestować tą serię. W jej skład wchodzi jeszcze wiele innych, ciekawych dermokosmetyków. Sama nadal będę jej używać w doraźnym leczeniu zmian oraz dla utrzymania zdrowego wyglądu mojej cery. Znacie tą markę i jej produkty? Co o nich sądzicie?
Artykuł PIELĘGNACJA SKÓRY TŁUSTEJ | SYNCHROLINE pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł PIELĘGNACJA NA URLOPIE | MINIATURKI pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Znacie kogoś kto nie lubi miniatur? Ja nie i sama też je uwielbiam. Pozwalają nam na przetestowanie produktu, bez wydawania majątku na standardowy kosmetyk. Właśnie dzięki nim pokochałam pielęgnację od maki Clinique. Pierwszym kremem tej firmy był Moisture Surge, który uwielbiam do dziś, a w kolejce na testy jest jeszcze krem na noc oraz nawilżająco-matujący krem na dzień. Dlaczego w moich zbiorach jest, aż tyle produktów Clinique? W grudniu w moje ręce trafił kalendarz adwentowy tej marki, wypełniony po brzegi samymi dobrociami.
W mojej urlopowej kosmetyczce znalazł się mini krem pod oczy Pep-start ( 7 ml), produkt do mycia twarzy i demakijażu Rinse-off foaming cleanser (15ml), peeling 7 day scrub cream (3oml), serum Clinique smart (7ml), dwufazowy płyn do demakijażu oraz tonik złuszczający, których pojemności już nie pamiętam. Płyn złuszczający tak bardzo przypadł mi do gustu, że po jego zdenkowaniu kupiłam pełnowymiarową butlę w mocniejszej wersji ( do cery mieszanej i tłustej). Od razu zaznaczę, że każdy z tych kosmetyków zaczęłam używać jeszcze przed wyjazdem, by mieć pewność, że nic mnie nie uczula, nie podrażnia i nie sprawi psikusa na urlopie. Moim zdaniem głupotą byłoby zabieranie produktów, których nie znamy, nie chcemy przecież biegać w obcym kraju po aptekach i tłumaczyć farmaceucie, że potrzebujemy nasz sprawdzony produkt lub coś na uczulenie.
Jak widzicie Rzym zwiedzała razem ze mną marka Clinique, ale nie zabrakło tez rewelacyjnego kremu na dzień Rich Cream od Day Tox (kalendarz adwentowy Douglas), mini żelu pod prysznic Douglas, miniaturki antyperspirantu Nivea i lakieru do włosów Taft oraz ulubionego szamponu i odżywki Kevin Murphy. Tych ostatnich nie miałam w miniaturowej wersji, więc przelałam je do małych buteleczek o pojemności 100ml, dostępnych np. w drogeriach Rossmann. Tym sposobem zabrałam wszystkie niezbędne kosmetyki i jednocześnie zmieściłam się w limitach, które narzucają nam linie lotnicze.
Jaki jest Wasz stosunek do miniaturek? Lubicie je czy niekoniecznie? Ja wręcz je uwielbiam, ponieważ dzięki nim odkrywam nowe marki, formuły, a czasem istne perełki, minimalnym kosztem. Obecnie mam ich tak dużo (cały wazon/kule), że przez najbliższe kilka miesięcy nie muszę kupować nic z pielęgnacji twarzy, za wyjątkiem płynu micelarnego.
Artykuł PIELĘGNACJA NA URLOPIE | MINIATURKI pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł HYDRO BOOSTER | ISANA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Isana Hydro Booster to kapsułki pielęgnacyjne z miłorzębem i witaminą E. Przeznaczone są do skóry suchej, ale świetnie sprawdzają się również przy mojej mieszanej, momentami tłustej cerze. W opakowaniu znajdziemy 7 kapsułek rybek o pojemności 0,38ml każda, po których nasza skóra ma być wypielęgnowana i ma emanować świeżością. Kosmetyk ma formę olejku, który w swoim składzie zawiera ekstrakt z miłorzębu japońskiego (rewitalizuje skórę) oraz witaminę E, dzięki którym chronią nas przed działaniem czynników zewnętrznych. Olejek nie wchłania się za szybko przez co miałam obawy co do czystości poduszki. Na szczęście niepotrzebnie, pościel nie ucierpiała na moich nocnych kuracjach.
Jakie jest działanie rybek Isana?
Jedna kapsułka w zupełności wystarczy by nałożyć ja na całą twarz, szyję oraz dekolt w obfitej ilości. Stosuję je na noc zazwyczaj dwa, do trzech razy na tydzień. Już po pierwszym użyciu rano doznałam pozytywnego szoku. Tak miękkiej, gładkiej i przyjemnej w dotyku buzi, dawno nie miałam. Istna petarda, dosłownie szczęka opadła mi do podłogi. Tak tani produkt, a tak dobre działanie. Przy mojej mieszanej cerze efekt utrzymuje się przez kilka dni, dzięki czemu nie muszę stosować tych kapsułek każdego wieczoru.
Koniecznie wypróbujcie ten produkt. Zdecydowanie jest to moje kosmetyczne odkrycie tego roku, o czym świadczy fakt, że dokupiłam kolejne dwa opakowania (5-8zł za paczuszkę). Gorące polecam Wam Hydro Booster od Isana i jestem mega ciekawa, czy i u Was spisał się tak rewelacyjnie jak u mnie.
Artykuł HYDRO BOOSTER | ISANA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł SUGAR LIP SCRUB | EVREE & SEPHORA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Marka Evree ma w swojej ofercie wersje w słoiczku o dwóch zapachach. Skusiłam się na poziomkowy wariantach w iście soczystym, różowym kolorze. Peeling jest bardzo gęsty i zbity, przez co wystarczy tylko odrobinka, na masaż całych ust. Scrub posiada duże i ostre drobinki cukru, dzięki czemu szybko usuwa suche skórki. Po jego użyciu usta są gładkie i miękkie bez tłustej warstwy. Ostatnia wymieniona przeze mnie cecha jest w moim odczuciu bardzo ważna. Niestety mam sporą tendencję do powstawania zaskórników i wągrów wzdłuż linii ust, przez co obawiałam się olejków w składzie tego produktu. Sugar Lips może pochwalić się olejkiem rycynowym, olejem z avocado oraz masłem mango. Sami przyznajcie, że to treściwa mieszanka. W plastikowym słoiczku kryje się jeszcze cukier i wazelina roślinna.
Sephora również może poszczycić się ciekawym produktem. Cukrowy peeling do ust o kojącym, miodowym zapachu ma u mnie dużego plusa za wygodę używania. Wygląda jak zwyczajny sztyft ochronny, tyle że z drobinkami ścierającymi niechciane suche skórki. Ziarenka cukru są w nim trochę mniejsze niż w przypadku Evree, lecz nadal wyczuwalne i spełniające swoją rolę znakomicie. Niestety minusem tego produktu jest zdecydowanie za mała ilość cukru. Trzeba nałożyć sporą dawkę kosmetyku na usta i dodatkowo pomasować je palcem (lub jedną wargą o drugą). Dla mało wymagających ust, na których sterczące skórki są rzadkością, spokojnie wystarczy, lecz przy mocno spierzchniętych niestety ten peeling będzie za słaby.
Na co dzień zdecydowanie częściej sięgam po peeling w sztyfcie. Choć Honey lip scrub od Sephora nie daje tak dobrego efekty jak Evree Lip sugar to jest po prostu wygodniejszy w użyciu. Gdy rano przypomni mi się o peelingu już po wykonaniu makijażu, nie muszę się martwić, że go zniszczę przez wylewający się, oleisty kosmetyk. W przypadku peelingu z Evree, zawsze nabiorę go za dużo i w efekcie mam go nie tylko na ustach ale i wokoło.
Używacie peelingów do ust? Następny na mojej liście do wypróbowania jest ten od Sylveco. Podobno daje świetne efekty i mocno zdziera.
Artykuł SUGAR LIP SCRUB | EVREE & SEPHORA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł BALSAMY DO CIAŁA | PALMER’S pochodzi z serwisu Autreme.
]]>
Najważniejsze właściwości dobrego produktu nawilżającego do ciała są u mnie niezmienne od lat: szybkie wchłanianie, długotrwałe nawilżenie, brak tłustego czy lepkiego filtru po nałożeniu. Miło gdy kosmetyk ma również przyjemny zapach, choć nie jest to najważniejsza kwestia. Wszystkie te aspekty spełniają balsamy do ciała Palmer’s. Wersja Coconut Oil jak sama nazwa sugeruje, pachnie bardzo przyjemnym kokosem. Nie jest to mdły czy drażniący aromat, wręcz przeciwnie. Balsam do ciała zawiera naturalne proteiny i kwasy tłuszczowe, które są niezbędne w utrzymaniu zdrowego i promiennego wyglądu skóry. Dzięki zawartości naturalnych olejków: kokosowego, monoi, z płatków kwiatów gardenii tahitańskiej oraz ze słodkich migdałów, zmiękcza, nawilża i koi wymagającą skórę ciała. Produkt daje natychmiastowe uczucie nawilżenia, które utrzymuje się przez cały dzień. Podobnie jest z zapachem, w ciągu dnia jest on bardzo delikatnie wyczuwalny na skórze, przez co nie koliduje z perfumami.
Softens Smoothes to wersja o przepysznym, kakaowym zapachu. Jego działanie nieco różni się od kokosowej wersji. Jest on bogaty w czyste masło kakaowe i witaminę E. Balsam doskonale nawilża, wygładza, zmiękcza i łagodzi suchą skórę. Rozjaśnia rozstępy i przebarwienia, jest odpowiedni również dla osób borykających się z problemami skórnymi, np. egzemą. Tyle możemy dowiedzieć się ze strony producenta. Na opakowaniu znajdziemy również informacje mówiące o jego dobroczynnym działaniu redukującym widoczność rozstępów oraz tonującym przebarwienia. W praktyce większość obietnic pokrywa się z rzeczywistością. Nie mogę jedynie potwierdzić jego działania rozjaśniającego blizny czy rozstępy. Nie twierdzę, że balsam nie działa, po prostu za krótko i za mało systematycznie go używałam.
Balsamy dostępne są w dwóch pojemnościach – 250 ml oraz 400 ml. Większa wersja zaopatrzona jest dodatkowo w pompkę. Moje egzemplarze mają objętość po 250 ml. Kosmetyki zamknięte są w solidnych, plastikowych butelkach z zamknięciem na klik. Tworzywo z którego są wykonane jest lekko transparentne, przez co widzimy ile produktu pozostało.
Oba warianty balsamów Palmer’s bardzo przypadły mi do gustu. Pięknie pachną, ładnie nawilżają nawet przy niesystematycznym stosowaniu, szybko się wchłaniają i nie pozostawiają lepkiej warstwy na skórze. Świetnie spisują się zarówno latem przy upałach, jak i zimą. Ubranie nie klei się do skóry, a przy wysokich temperaturach nie „wypaca się”. Znacie to uczucie gdy w upalny dzień wychodzicie z domu, i zaraz potem czujecie jak balsam dosłownie „wychodzi” ze skóry? W przypadku tych produktów nigdy mi się to nie przytrafiło. Nie myślcie, że zimą spisują się gorzej. Gdy po całym dniu w ogrzewanym pomieszczeniu, całe ciało wręcz błaga o nawilżenie, jest suche, zaczerwienione, a nawet szczypie, te produkty działają jak opatrunek. Dosłownie przynoszą ulgę i ukojenie skórze. Dla mnie balsamy Palmer’s są jednymi z lepszych na rynku. Jeśli jeszcze nie znacie tych produktów, polecam to zmienić
Artykuł BALSAMY DO CIAŁA | PALMER’S pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł TRICHO-ESTHETIC | BANDI pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Bandi Tricho-ekstrant z linii Tricho-Esthetic choć ma inne działanie niż peeling bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Jest to skoncentrowany ekstrakt na skórę głowy, przeciw łupieżowi tłustemu. Preparat ogranicza nadmierne wydzielanie łoju i rozwój patologicznej flory bakteryjnej. Hamuje towarzyszący łupieżowi tłustemu intensywny stan zapalny i atrofię włosów prowadzącą do ich wypadania. Regularnie stosowany zmniejsza powstawanie tłustych łusek łupieżu i przywraca równowagę skórze głowy. Producent zaleca stosowanie preparatu minimum raz w tygodniu, a po ustąpieniu problemów skórnych, raz w miesiącu dla podtrzymania efektu.
Preparat mieści się w szklanej buteleczce o objętości 30ml z pipetką. Taka forma aplikacji produkty nie jest najwygodniejsza, ale z pewnością najbardziej przemyślana. Ekstrakt jest bardzo gęsty, a pipeta nabiera jego niewielką ilość. Ma to swoje dobre strony, ponieważ nie przesadzimy z jego ilością. Produkt aplikujemy bezpośrednio na skórę głosy, przedziałek po przedziałku i pozostawiamy go na minimum 30 minut. Ostatnim krokiem jest umycie włosów szamponem z tej samej serii. Preparat Bandi swoje dobroczynne właściwości zawdzięcza takim składnikom aktywnym jak prowitamina D3, mięta pieprzowa, melisa lekarska, tymianek, białka drożdży, oczar wirginijski czy olejek z drzewa herbacianego. W składzie znajdziemy również dobrze nam znany wyciąg ze skrzypu polnego i witaminy z grupy B.
Zalety Tricho-ekstraktu? Zdecydowanie fakt, że działa. Niby oczywiste, ale ile razy nacięliśmy się na kosmetyki, które wiele obiecują, a nic nie robią? No właśnie. Ten preparat faktycznie robi to, co jest napisane na opakowaniu. W widoczny sposób zredukował mój problem z łupieżem, którego przez długi czas nie potrafiłam sklasyfikować. Praktycznie pozbyłam się również problemu swędzącej, podrażnionej skóry głowy, który pojawiał się za każdym razem gdy używałam innego szamponu niż mój ulubiony Pharmaceris. Zauważyłam również sporo baby hair, choć ciężko stwierdzić, czy to akurat jego zasługa. W tym samym czasie stosował też suplementy diety i wcierkę, mającą pobudzić cebulki do wzrostu.
Nie obędzie się bez wytknięcia minusów. Tricho-ekstrakt ma intensywny i jak dla mnie nieprzyjemny zapach (drożdżowo-ziołowo-lekarski). Jest on do zniesienia i na szczęscie nie utrzymuje się na włosach. Minusem jest również jego wydajność. Preparat stosuję od miesiąca, czyli dokładnie cztery aplikacje, a ubyła mi już połowa buteleczki.
Badi Tricho-ekstrakt zaskoczył mnie bardzo pozytywnie swoim działaniem. Choć stacjonarnie musimy za niego zapłacić średnio 50zł, to myślę, że warto go wypróbować. Osobiście na pewno przyjrzę się bliżej innym produktom z tej linii. Co myślicie o takich kosmetykach? Polećcie mi Wasze „magiczne sztuczki” na zdrowe włosy i skórę.
Artykuł TRICHO-ESTHETIC | BANDI pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł MOISTURE SURGE | CLINIQUE pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Od dawna chciałam przetestować ich popularny krem pod oczy All About Eyes, ale cena skutecznie odwlekała zakup w ciemno. Idealny rozwiązaniem był dla mnie zestaw miniaturek, w którym oprócz niego znajdował się również krem do twarzy Moisture Surge Extended Thirst Relief oraz maseczka na noc Moisture Surge Overnight Mask. Wszystko ładnie zapakowane w srebrną, małą kosmetyczkę idealną do torebki.
Maseczka na noc Moisture Surge Overnight Mask to produkt beztłuszczowy o kremowej konsystencji, który ma głęboko nawilżać skórę i przyczyniać się do odbudowy jej bariery ochronnej. Podczas nocy koi wysuszoną cerę, aby pobudzić jej rezerwy na nadchodzący dzień. Od rana skóra ma być wypełniona, sprężysta i promienna. Tyle możemy dowiedzieć się od producenta. W rzeczywistości nie jest już tak pięknie. Jest to jedyny produkt z zestawu, z którym się nie polubiłam. Maseczka długo schnie i kładąc się spać cały czas czułam, że moja twarz się lepi. Rano budziłam się z silnie przetłuszczoną skórą, a większego efektu nawilżenia nie widziałam. Maseczka przeznaczona jest do posiadaczek suchej i bardzo suchej cery. Jego pojemność w zestawie to 7 ml.
Moisture Surge Extended Thirst Relief to krem po którym nie spodziewałam się cudów, zwłaszcza, że posiadam cerę mieszaną z przetłuszczającą się strefą T. Krem ma intensywnie nawilżać, koić i utrzymywać stały poziom wody w skórze, jednocześnie zapewniając odświeżenie i komfort. Kosmetyk jest lekki, szybko się wchłania, nie zawiera alkoholu i nadaje się dla każdego rodzaju cery. Z ręką na serwu mogę powiedzieć, że jest to najlepszy krem na dzień, jaki do tej pory stosowałam. Makijaż świetnie się utrzymuje, a ja nie świece się po 3 godzinach jak choinka. Gdy słoiczek o objętości 15 ml dobił dna miałam ochotę od razu pobiec po dużą wersję i na pewno niebawem to zrobię. Pełnowymiarowy produkt nie jest tani (120 zł za 50 ml lub 75ml zależnie od perfumerii) ale nic innego nie sprawowało się u mnie tak dobrze. Zdecydowanie pojawi się tutaj jeszcze nie raz.
All About Eyes to produkt o którym na pewno gdzieś już słyszeliście lub nawet używaliście. Jeden z najpopularniejszych produktów marki Clinique. Jest to główny winowajca zakupu tego zestawu miniatur. Ma prawie tyle samo zwolenników co przeciwników. Początkowo nie widziałam większej różnicy podczas jego stosowania. Zmieniło się to gdy wróciłam do znacznie tańszego, drogeryjnego kremu. Dopiero wtedy zauważyła, że to już nie jest ten efekt nawilżenia i komfort. Szybko przeprosiłam All About Eyes i modlę się, by jak najpóźniej dobił dna. Choć nie wywar na mnie takiego efektu wow jak jego brat do twarzy, to z pewnością jest to dobry produkt wart polecenia. Sam fakt, że pierwszy raz piszę o miniaturach (czego od zawsze unikam), świadczy o tym jak dobre są to produkty. No może z wyjątkiem maski na noc. Jeśli macie jakieś doświadczenie z marką Clinique koniecznie podzielcie się opinią w komentarzach i powiedzcie jaki krem pod oczy Wy używacie.
Artykuł MOISTURE SURGE | CLINIQUE pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł OCZYSZCZAJĄCY PEELING TRYCHOLOGICZNY | PHARMACERIS pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Pharmaceris H-Stimupeel czyli oczyszczający peeling trychologiczny do skóry głowy z problemem wypadania włosów i łupieżu. Nazwa przydługawa, ale można mu to wybaczyć biorąc pod uwagę działanie. Peeling dostajemy w wygodnej, miękkiej tubce z dziubkiem, dzięki czemu aplikacja jest bezproblemowa i szybka. Jego pojemność to 125 ml, które wystarczają na całkiem długo. Peeling skóry głowy powinien nam wejść w nawyk tak samo, jak reszty ciała czy twarzy. Jego podstawowe działanie to usunięcie martwego naskórka i nadmiaru sebum, przez co odblokowują się ujścia mieszków włosowych, a skóra wraca do równowagi fizjologicznej. Peeling Pharmaceris to połączenie złuszczania enzymatycznego oraz mechanicznego, a to za sprawą papainy i łupin z pestek moreli. Dodatkowo piroktonian olaminy reguluje procesy rogowacenia naskórka i zwalcza objawy łupieżu. Zawartość kofeiny wydłuża cykl życia włosa, dotlenia komórki i umacnia korzeń włosa, dzięki czemu mniej ich wypada, są mocniejsze i rośnie ich więcej. Dobroczynnym składnikiem jest w nim również mocznik, który zapewnia odpowiedni poziom nawilżenia skóry.
Peeling trychologiczny Pharmaceris możemy stosować tak często, jak tego potrzebujemy, ale zaleca się przynajmniej jeden raz w tygodniu. Nanosimy go na zwilżoną skórę, robiąc przedziałki grzebieniem, masujemy chwilę okrężnymi ruchami i spłukujemy. Ja lubię go chwilę przytrzymać, by dać czas zadziałać składnikom enzymatycznym. Nie mam też problemu z wypłukaniem resztek łupinek. Zawsze myję włosy 2-3 razy, by mieć pewność, że są czyste, i taka ilość w zupełności wystarczy by zmyć cały peeling. Już po pierwszy użyciu były widoczne efekty. Zdecydowanie mniej suchych skórek przy linii włosów, a pasma odbite od nasady. Sięgam po niego regularnie, a w szczególności przed większym wyjściem. Jeśli jeszcze nie robiliście peelingu skóry głowy, to zdecydowanie pora to nadrobić.
Artykuł OCZYSZCZAJĄCY PEELING TRYCHOLOGICZNY | PHARMACERIS pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł VITAC INFUSION | MINCER PHARMA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Rozświetlający krem pod oczy VitaC Infusion ma dwa podstawowe zadania do spełnienia. Natychmiastowe nawilżenie oraz rozświetlenie z jednoczesnym niwelowaniem cieni pod oczami. Te super moce mają zapewnić mu takie składniki jak ekstrakt z jagód camu-camu, które zawierają 30 razy więcej witaminy C niż cytryna, oraz olejek z rokitnika. Dodatkowo regularne stosowanie kremu ma sprawić, że będziemy cieszyć się jedwabiście gładką i wypoczętą skórą. Tubka o pojemności 15 ml pozwala na higieniczne użytkowanie dzięki dzióbkowi, przez który wyciśniemy odpowiednią ilość pomarańczowego kremu. Przy mocnym świetle można dostrzec w nim mikroskopijne drobinki, których na skórze kompletnie nie widać.
Jak to zwykle bywa, producent obiecuje gwiazdkę z nieba, ale rzadko nam ją daje. W tym przypadku w cale nie było inaczej. Krem pod oczy Mincer Pharma jest ze mną od niespełna 5 miesięcy i zaczyna sięgać już dna. Po tak długim czasie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że nie spełnił swojego zadania. Cienie pod oczami nie zostały zniwelowane w żadnym stopniu. Nawilżenie jest niewielkie i powierzchowne. Skóra pod oczami faktycznie jest gładsza po zastosowaniu kremu, ale efekt ten znika do wieczora. Jednym słowem, kolejny przeciętny krem z drogeryjnej półki. Po fenomenalnych opiniach na temat serii VitaC Infusion liczyłam co najmniej na dobre efekty, a tu klapa. Ponownie przekonałam się, że nie warto oszczędzać na tego typu kosmetykach.
Nie ukrywam, że zawiodłam się na kremie Mincer Pharma, ale to dlatego, że miałam w stosunku do niego spore oczekiwania. Nie mogę powiedzieć, że jest to bubel czy w jakimś sensie zły kosmetyk. W końcu nie zrobił mi krzywdy. Jednak nie wyróżnia się niczym z pośród gromady podobnych mu produktów z drogeryjnych półek. Wiem też, że nawet dużo droższe kremy często nie spełniają swojego zadania. Pozostaje więc szukać dalej tego, który zadowoli mnie w pełni. Całe szczęście, że ten nie zrujnował mojego budżetu. Jeśli macie swoich faworytów, koniecznie się nimi podzielcie w komentarzach.
Artykuł VITAC INFUSION | MINCER PHARMA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł SUPER AQUA CELL RENEW SNAIL CREAM | MISSHA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Ostatnio mogliście przeczytać tutaj sporo na temat kosmetyków matujących, jednak w podstawowej pielęgnacji powinien znaleźć się również produkt nawilżający. Potrzebuje go każdy typ cery, również ten tłusty. Warto wtedy wybrać krem, który szybko się wchłonie i nie pozostawi lepkiej warstwy. Taki jest właśnie Cell Renew Snail Cream z serii Super Aqua firmy Missha.
Opakowanie kremu jest solidne, proste, dosyć ciężkie i niemalże luksusowe. Niestety okropne do fotografowania, wszystko się w nim odbija, dlatego wybaczcie gorsze zdjęcia. Najważniejsze jest jednak to, co kryje się w środku, a tam mamy aż 47 ml przyjemnej, żelowej formuły, która wchłania się błyskawicznie. Krem posiada specyficzny, ale nie nieprzyjemny zapach, który spotkałam już u innych produktów marki. Cała seria kosmetyków Missha super Aqua Cell Renew Snail ma nam zapewnić silnie nawilżające i odbudowujące działanie. Jak sama nazwa wskazuje, głównym składnikiem jest tutaj wyciąg ze śluzu ślimaka.
W składzie kremu Missha znajdziemy cztery wartościowe składniki. Ekstrakt ze śluzu ślimaka służy odbudowie i rekonstrukcji uszkodzonej tekstury skóry. Przywraca piękno skórze z problemami takimi jak: trądzik, blizny, zaczerwienienia czy spadek elastyczności. Ekstrakt z baobabu zatrzymuje wilgoć w skórze nawilżając ją od wewnątrz i chroniąc przed wysuszeniem. Głębokie nawilżenie zapewnia nam również głębinowa woda morska, a ekstrakt z komórek macierzystych regeneruje skórę, utrzymuje ją czystą, chroniąc przed niepożądanymi wpływami warunków atmosferycznych i rozświetla ją, zmniejszając widoczność przebarwień oraz oznak zmęczenia. Sami widzicie, że skład ma ciekawy i warty, by poświęcić mu chwilę uwagi.
Jako posiadaczka cery mieszanej, przykładam dużą wagę, by krem szybko się wchłaniał i nie pozostawiał lepkiej warstwy czy tłustego filmu. Ten produkt spełnia wszystkie te warunki. Żelowa formuła wchłania się ekspresowo i jest niewyczuwalna na skórze. Jednocześnie silnie ją nawilża i przynosi ukojenie. Gdy użyłam go pierwszy ran, za oknami mieliśmy jeszcze zimową aurę, a ogrzewanie dawało nam się we znaki. Budziłam się rano z tak spiętą i suchą buzią jak nigdy przedtem. Super Aqua był wówczas na prawdę super i przynosił ogromną ulgę. Używam go do tej pory, co świadczy o jego ogromnej wydajności. Znacie mnie i wiecie, że uwielbiam azjatyckie kosmetyki do pielęgnacji, a zwłaszcza te koreańskie, nic więc dziwnego, że ten krem tak bardzo przypadł mi do gustu. Jeśli możecie sobie pozwolić na wydatek 130 zł, to gorąco Wam polecam ten kosmetyk. Jeśli jesteście z Poznania lub okolic, warto wybrać się do Centrum King Cross Marcelin, gdzie znajduje się ich sklep stacjonarny. Można tam liczyć na sporą dawkę próbek, nim zdecydujecie się na jakiś zakup.
Artykuł SUPER AQUA CELL RENEW SNAIL CREAM | MISSHA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł OIL CONTROL LOTION | MAC pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Spotykacie czasem produkty, które i kochacie i nienawidzicie. Jednego dnia idealnie z Wami współpracuje, a innego potrafi kompletnie zawieść, z niewiadomych przyczyn. Na pewno choć raz spotkaliście na swojej drodze takiego gagadka, lub jeszcze go spotkacie. Właśnie takie „love-hate relationship” łączy mnie z matującym kremem MAC Oil Control Lotion.
Matujący krem MAC wpadł w moje ręce dobrych kilka (lub i kilkanaście) tygodni temu. Mniejsza pojemność 30 ml zamknięta jest w miękkiej, wygodnej tubce z minimalistyczną, biało-czarną grafiką. Wewnątrz znajdziemy leistą, niemalże płynną zawartość. Dla mnie ten krem, wygląda jak typowy lotion, ale co tam. Jego zadanie to matowienie, delikatne nawilżanie i złuszczanie naskórka. Krem jest beztłuszczowy, zawiera koloidalne minerały oraz przeciwutleniacze. Można stosować go na noc i na dzień, jako bazę pod makijaż, ponieważ ma przedłużać jego trwałość. Te dwa czynniki, czyli mat i baza, skłoniły mnie do jego zakupu. No, promocja -20% też swoje zrobiła
Oczekiwałam od niego przysłowiowego cuda na kiju. Miał być idealny, w końcu zbiera sporo dobrych opinii, a panie w salonie gorąco go polecały. Pierwsze podejście- w sumie nie było różnicy w trwałości makijażu, drugie podejście- świeciłam się jak lampki choinkowe już po chwili od wyjścia z domu, kolejne podejście- cud, był mat i to na długo. Najlepsze jest to, że za każdym razem miałam ten sam podkład, puder i całą resztę pielęgnacji. Raz się lubimy, raz nie. Próbowałam łączyć go z innymi bazami, różnymi podkładami i pudrami, a efekt to zawsze loteria. Zdarzało się też, że makijaż potrafił mi się na nim zważyć (to chyba jakaś czarna magia). Widocznie nie jesteśmy sobie pisani.
Krem jest bardzo wydajany, dzięki leistej formule wystarczy odrobinka na całą twarz. Objętość 30 ml to koszt niewiele ponad 40 zł, natomiast 50 ml to już cena 140 zł (kompletnie nieopłacalna jest ta wielkość). Nie mam pojęcia kto im wymyślił ten zakres cen. Statystycznie Oil Control Lotion spisuje się u mnie średnio. Być może miałam za wysokie wymagania, zbyt mocno chciałam, by okazał się strzałem w 10. Nie będę Wam wciskać, że to wspaniały kosmetyk, tak firma MAC też wypuszcza (czasem) przeciętne produkty, jak każda inna marka. Jeśli jesteście ciekawi, warto spróbować, w końcu majątku nie kosztuje, ale ja ponownie raczej (na pewno) go nie kupię.
Artykuł OIL CONTROL LOTION | MAC pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł BETA-SALIC 2.0 | CHICA Y CHICO pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Chica Y Chica to po hiszpańsku dziewczynka i chłopiec. Nazwa odnosi się filozofii marki, by sprostać wymaganiom młodym dorosłym, czyli właśnie chłopcom i dziewczynkom na progu dojrzałości. W tym wieku chce się mieć wszystko i szybko, a marka Chica Y Chico chce temu podołać używając naturalnych i skutecznych składników. Hasło przewodnie firmy „Wstydzisz się spojrzeć w lustro? Nie masz się czym przejmować, bo jesteś piękny/piękna” mówi samo za siebie. Obecnie ich kosmetyki możemy dostać na stronie rarebeautymarket.com. Wybierać możemy z pośród czterech różnych kremów na różne „dolegliwości”: ASTAZET 4.O na przebarwienia, TOTA-S 3.O na trądzik, TRE-HY 8.0 ochrona i odbudowa oraz B-SALIC 2.0 na wygładzenie i nie tylko.
Sucha skóra, która się łuszczy? Szorstka w dotyku? Warzący się makijaż? Zaczerwieniona, problematyczna skóra? Tłusta, z dużą ilością sebum? Opadająca, z dużą ilością otwartych porów? Zaatakowana przez zaskórniki? Na te wszystkie problemy ma nam pomóc krem B-SALIC 2.0. Dzięki zawartości 2% betainy i kwasu salicylowego ( w tym 1% BHA) krem nawilża i oczyszcza zatkane pory, 4% kwasu glikolowego (AHA) wspomaga usuwanie martwego naskórka i walczy z przebarwieniami. W składzie znajdziemy również Herb Green no. 8 – dokładnie dobrany kompleks 8 efektywnych ziół: peonia japonica, wiciokrzew, galla rhois, zielona herbata, liście drzewa brzoskwiniowego, miłorząb, tarczyca, szupin. Dobra dobra, a co to są te AHA I BHA ? Są to to alfa-hydroksykwasy i beta-hydroksykwasy, czyli środki złuszczające skórę. To właśnie za ich sprawą można doznać uczucia mrowienia na początku stosowania kremu. Ich zawartość jest też powodem dla którego powinno używać się kremów z filtrem w dzień i nie lączyć B-Salic z produktami o wysokiej zawartości witaminy C. Nie będę się tu rozpisywać więcej o zaleceniach, możecie sobie przeczytać o nich na stronie dystrybutora, którą podałam wcześniej. Przejdźmy do efektów i moich spostrzerzeń po ponad 7 tygodniach stosowania Beta-Salic 2.0.
Krem o pojemności 30 ml zamknięty jest w wygodnej, miękkiej tubce niczym maść z apteki. Dzięki temu możemy wydobyć tyle produktu ile potrzebujemy, bez większego wysiłku. Sam krem ma lekką konsystencję, minimalnie lepką, lecz szybko wchłaniającą się. Sama nie czułam nigdy efektu mrowienia, o którym wspomina producent. Nie było też mowy o jakimkolwiek podrażnieniu czy zaczerwienieniu. Rano buzia była miękka i gładka. Krem świetnie poradził sobie z suchymi skórkami wokół nosa i co ważniejsze zapobiega ważeniu się podkładu. Pamiętacie tego gagadka z CLARINS ? Nic na niego nie działało, dopóki nie odkryłam kremu B-Salic Chica Y Chico. Makijaż zdecydowanie lepiej prezentuje się w ciągu dnia. Za to ten krem ma u mnie olbrzymi plus. Nie zauważyłam by wpływał w jakimś stopniu na kontrolowanie sebum, ale na pewno wygładza i nawilża skórę. Jedyne do czego mogę się przyczepić to te zaskórniki. Kompletnie nic z nimi nie zrobił, a to było jedno z jego głównych zadań, o którym tyle się naczytałam w internecie (oczywiście nic po polsku nie znalazłam). Przy prawie co wieczornym używaniu została mi jeszcze ponad połowa opakowania, co uważam za dobry wynik. Krem ma dość specyficzny zapach, który nie każdemu przypadnie do gustu, ale na szczęście szybko się ulatnia.
W skrócie określiłabym go jako dobry krem na noc, o właściwościach wygładzających i nawilżających. Pomaga walczyć z suchymi skórkami, kaszką na twarzy i ważącym się podkładem. Osoby z cerą mieszaną i tłustą powinny się z nim polubić. Stan mojej cery trochę się poprawił, ale nadal będę szukać tego jedynego Świętego Grala w mojej pielęgnacji. Nie ukrywam, że nadal będę buszować po azjatyckich specyfikach
Artykuł BETA-SALIC 2.0 | CHICA Y CHICO pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Artykuł SHOWER OIL | BIODERMA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>Sezon grzewczy na szczęście powoli dobiega końca. Całe szczęście, ponieważ w tym roku moja skóra bardzo źle znosiła częste zmiany temperatur i suche powietrze w pomieszczeniach. Na domiar złego trafiłam też na wyjątkowego bubla, który spowodował u mnie okropne przesuszenie, porównywalne z atopowym zapaleniem skóry. Całe szczęście, że pod ręką miałam nawilżający olejek z Biodermy.
Bioderma Atoderm Huile de douche czyli nawilżający olejek do kąpieli i pod prysznic miał swoje chwile chwały w blogosferze kilka miesięcy temu. O dziwo większość osób znalazło dla niego inne zastosowanie – zmywanie makijażu. Z myślą o takim właśnie zastosowaniu sprawiłam go sobie i ja. Muszę przyznać, że genialnie się do tego nadaje. Bez problemu rozpuszcza ciężkie podkłady, eyelinery czy nawet wodoodporny tusz do rzęs. Niestety w moim wypadku cera reagowała wysypem nieprzyjaciół. Próbowałam łączyć go z różnymi innymi produktami, myjąc twarz dwukrotnie, olejkiem i pianką. Niestety za każdym razem mnie zapychał. Produkt Biodermy poszedł w odstawkę, aż do pewnego strasznego dnia. Do mojej łazienki zawitał nowy żel pod prysznic marki Le Petit Marseillais. To co on mi zrobił przechodzi ludzkie pojęcie. Skóra na całym ciele wyschła na wiór, wszystko mnie swędziło, miałam uczucie ściągnięcia i dosłownie czułam jak pęka. To był istny koszmar. Oczywiście zanim się zorientowała, że to jego wina, minęło ładnych kilka dni. Po odstawieniu tego gagadka było odrobinę lepiej, ale szkody były tak duże, że sam balsam nie wystarczał. Z podkulonym ogonem wróciłam do sprawdzonego żelu z Dove, a na koniec kąpieli smarowałam się olejkiem z Biodermy.
Olejek Biodermy jest przezroczysty o bardzo delikatnym żółtym zabarwieniu. Lekko się pieni i nie pozostawia lepkiej warstwy po spłukaniu. Z wydajnością jest średnio. Na całe ciało potrzebowałam, aż 5-7 pompek, co przy cenie 50 zł, nie jest najlepszym wynikiem. Olejek nadaje się dla noworodków, już od pierwszego dnia życia, intensywnie nawilża i odżywia. Dzięki zawartości 33% lipidów (których moja cera chyba nie polubiła), chroni skórę przed dostępem alergenów tworząc na jej powierzchni barierę. Podobno po jego użyciu nie potrzebne jest już użycie kremu. W moim przypadku było to koniecznością. Powiem też, że zwykły balsam to było za mało. Ulgę przynosił tylko natłyszczający preparat/emolient z Pharmaceris.
Wracając do bohatera dzisiejszego wpisu, podsumujmy jego wady i zalety.
+nawilżenie
+ochrona przed wysuszeniem
+ulga dla atopowej skóry
+świetnie zmywa makijaż
-średnia wydajność przy sporej cenie (50zł za 200ml)
-zapycha cerę
-przy bardzo mocno wysuszonej skórze konieczny jest też balsam
Sama nie wiem, czy go lubię czy też nie. Niby w docelowym zastosowaniu się nie sprawdził, choć makijaż zmywa doskonale. Moja mieszana cera nie polubiła go, ale osoby z normalną lub suchą skórą twarzy powinny być z niego zadowolone. Jako olejek pod prysznic i do kąpieli poradził sobie całkiem dobrze, choć potrzebował wsparcia innymi, nawilżającymi mazidłami. Sami oceńcie, czy warto go kupić i koniecznie polećcie mi jakiś dobry balsam. Nadal walczę o powrót skóry do normalnego poziomu.
Artykuł SHOWER OIL | BIODERMA pochodzi z serwisu Autreme.
]]>